Jak już tutaj pisałem, w latach 60. w ZSRR pojawił się fenomen kultury muzycznej nazwany „piosenką autorską”. Nazwa „piosenka autorska” nie oddaje w pełni treści tego nurtu. Oznacza tylko tyle, że zazwyczaj wykonawca piosenki jest autorem słów i melodii, ale nie zawsze tak jest. Zdarzają się bardowie, którzy komponują melodie wyłącznie do cudzych wierszy (Aleksander Dułow). Każdy bard, nawet na swoim własnym koncercie, może wykonywać piosenki innego autora nie pytając go o zgodę i nie płacąc mu tantiem. Jedynym warunkiem „dobrego obyczaju” jest podanie nazwiska autora piosenki (słów i melodii), którą wykonuje. Słowa piosenki autorskiej zazwyczaj funkcjonują samodzielnie, jako poezja wydawana w tomikach wierszy. Dzisiaj, głównym jej nośnikiem stały się internetowe strony. Piosenka autorska wykonywana jest tradycyjnie przy akompaniamencie gitary. Mogą jej towarzyszyć inne instrumenty. Najczęściej jest to kontrabas, flet, akordeon lub harmonijka ustna. Ogólna zasada jest taka, że nie powinny to być współczesne instrumenty elektroniczne. Muzyka autorska od początku pozostaje twórczością otwartą, skomercjalizowaną w niewielkim stopniu. Głównie dlatego, że jest to muzyka ludzi wrażliwych, nastawionych na filozoficzną kontemplację życia – co automatycznie bardzo mocno zawęża grono potencjalnych odbiorców. To co mi się najbardziej podoba w tym nurcie kulturowym, to brak manii ślepego naśladownictwa oryginalnych wykonawców i chorego współzawodnictwa, kto wykona „bardziej profesjonalnie” daną piosenkę – co stoi bardzo mocno w opozycji do mody panującej dziś na Zachodzie, widocznej w takich programach jak „Mam talent” czy „Głos dzieci”. „Głos dzieci” to w moim odczuciu jedno z bardziej perwersyjnych widowisk, które mogło zostać wymyślone tylko na skomercjalizowanym Zachodzie: piękno muzyki zostało stłamszone strachem przed jury (które ze względu na masową telewizyjną widownię zachowuje się niczym małpy w zoo) i dzikim współzawodnictwem w tym, kto w sposób bardziej perfekcyjny odtworzy oryginalnego wykonawcę. A gdzie indywidualna ekspresja ? A gdzie radość z tworzenia sztuki?
Poniżej zamieściłem kilka utworów piosenki autorskiej w wykonaniu wspaniałej rodziny rosyjskich emigrantów na stałe mieszkających w czeskiej Pradze: Mikołaja i Siemiona Jakimowych (Николай Якимов, Сеня Якимов), i Eugenii Łogwinowej (Евгения Логвинова). Słowa piosenek przetłumaczyłem na język polski, by każdy kogo zainteresuje ta muzyka (a nie zna języka rosyjskiego) mógł zorientować się o czym ci wspaniali artyści śpiewają.
Na brzegu morza
– Skąd ja się wziąłem?
– Znaleźliśmy ciebie na brzegu morza.
– Znaczy… zgubiłem się.
– Nie, raczej spadłeś z gwiazdy prosto do morza. I tam chwyciły cię wieloryby, żebyś niczego się nie bał. I wieloryb płynął na wielkiej fali, jakby czekał na znak. A ty spałeś na jego grzbiecie, wszyscy dookoła spali.
– Płakałem?
– No nie, nie. Po co zaraz płakać?
– Przecież czekaliśmy na brzegu, czekaliśmy na ciebie. Czekali…
– A tak naprawdę to wszystkie dzieci żyją na gwiazdach.
A potem spadają do morza, gdzie ich zauważą…
– A wiesz jak czasem trudno tak na was czekać?
Siedzimy na brzegu i… gramy na flecie. Tyle wszystkiego życie niesie: i ciemnych nocy, i słotnych dni, i cieni ponad siły… Nagle patrzymy – na brzegu złote lwiątko.
I świat zobaczył, i świat zrozumiał, i świat przetrwał.
Przetrwał…
Na jachcie
Kiedyś, dokądś, na jachcie, popłynął ktoś, nie wiadomo skąd. Latały jakieś czajki, krzycząc do niego coś. Jakiś delfin ostronosy dawał nurka w zielone fale. I wiatr, prawie niezauważalny, leciutko napinał żagle.
Zapewne jacyś ludzie patrzyli za odpływającym w ślad. I ktoś na pewno pomyślał: „Wracaj jak najszybciej”. I ja chciałbym na jachcie wypłynąć w odkryte morze. Posłuchać o czym krzyczą czajki, ujrzeć delfina pośród fal.
A wieczorem, gdy słońce już zajdzie wrócić do domu, na brzeg. Niech ktoś wyjdzie mi na spotkanie, niech ktoś tam już na mnie czeka.
Słowa: Jurij Kowal
Muzyka i wykonanie: Siemion Jakimow (z mamą)
Piroga
Płynął nieme chmury – światła droga. Po niej przezroczysta i lekka unosi się piroga. Ślizga się piroga nad ziemią, w promieniach wschodzącego słońca. W pirodze chłopiec spi, podobny do lata.
Śpi, nie wiedząc dokąd nurt go niesie. A życie – ani to radość, ani nieszczęście. To przygoda. Ręka nie trąca wiosła, niesie pirogę woda przezroczysta i czysta… I chwała Bogu. Ręka nie trąca wiosła, niesie pirogę woda przezroczysta i czysta… I chwała Bogu.
Spotka się cicha rzeka z rzeką poznania: tak powstanie rzeka wspomnień. I zakołysze się ciężko jego piroga, i on chwyci za wiosła… I chwała Bogu.
I on popłynie przez morza i oceany. Zobaczy, jak płoną serca i kraje. Nocy i dni sztormowych będzie wiele, ale on zostanie wśród żywych… I chwała Bogu.
Szybuje piroga po niebie w szarzejący błękit. W pirodze siedzi starzec podobny do jesieni. Ręka nie trąca wiosła, niesie pirogę woda przezroczysta i czysta… I chwała Bogu. Ręka nie trąca wiosła, niesie pirogę woda przezroczysta i czysta… I chwała Bogu.
Wierzyć i śpiewać
Piękniejsza była niż korona,
Świętego drzewa korona
Ale nastały czarne dni
I drzewo to ścieli.
Przeznaczeniem liści jest żółknąć,
przeznaczeniem ptaków – latać.
Czas się plecie a nam pozostaje
śpiewać piosenki.
Z drzewa zrobili ???,
Pałki, trumny i płoty,
Prycze więzienne i szafoty,
Żebyśmy nie zapomnieli o strachu.
Przeznaczeniem liści jest żółknąć,
Przeznaczeniem ptaków – latać,
Czas się plecie, a nam pozostaje
płakać i śpiewać.
Giuseppe z żoną Marią
Wpadli na pomysł, jak uratować polana.
I jeśliby nie te polana
To wszystko by było na próżno.
Przeznaczeniem liści jest żółknąć,
przeznaczeniem ptaków – latać.
Czas się plecie a nam pozostaje
wierzyć i śpiewać.
I tak bez końca, do rana,
kiedy pora wstawać.
Przeznaczeniem liści jest żółknąć,
przeznaczeniem ptaków – latać.
Czas się plecie a nam pozostaje
wierzyć i śpiewać.
Piosenka poganiacza
Ach, jak długo, długo jedziemy.
Jaka ciężka w górach droga!
Ledwie widać w oddali szczyty zamglonej Sierry…
Ach, jak cicho, cicho wokół…
Tylko czasem, gdzieś spod muła,
Wystrzeli z łoskotem w przepaść kamyk szary.
Cisza. Tylko poganiacz śpiewa pieśń o miłości,
Tylko poganiacz śpiewa pieśń o miłości.
Czasem wzdrygnie się muł, i dzwonki na nim,
I dzwonki na nim zabrzęczą dźwięczniej.
No szybciej, szybciej, mój mule!
Widzę, że zupełnie zasnąłeś.
Pośpiesz się! W domu czeka na nas ukochana.
Ty napijesz się wody ze strumienia,
Ja zrzucę torbę z ramienia,
Poklepię cię i w mordę pocałuję.
Ach, jak długo, długo jedziemy!
Jaka ciężka w górach droga!
Ledwie widać w oddali szczyty zamglonej Sierry.
Ach, jak cicho, cicho wokół…
Tylko czasem, gdzieś spod muła,
Wystrzeli z łoskotem w przepaść kamyk szary.
Piosenka drogowa
Nawet, gdy bez obiadu zostawi nas mama,
Chociaż w kinie puszczają nowy film.
Niech gra „Torpedo”, niech gra „Dynamo”…
Jakie „Dynamo”?! – co nas to obchodzi!
Leć, leć w podróż-drogę!
To nic, że na twojej drodze rów.
Samochód ma motor i skrzydła.
Leć! Pipibibi! Pipibibi! Pipibibi!
Cztery rowy, trzydzieści trzy jamy,
Czterdzieści osiem tysięcy wystraszonych psów.
Mamy skręcić w prawo, a my lecimy prosto,
A my lecimy prosto – a tam przepaść!
Leć, leć w podróż-drogę!
To nic, że na twojej drodze rów.
Samochód ma motor i skrzydła.
Leć! Pipibibi! Pipibibi! Pipibibi!
Jeśli jesteś wesół, i jeśli nie wesół,
Jeśli ze smutkiem spoglądasz w okno,
Jeśli nie możesz usiedzieć na miejcu,
Wtedy potrzebne ci tylko to:
Leć, leć w podróż-drogę!
To nic, że na twojej drodze rów.
Samochód ma motor i skrzydła.
Leć! Pipibibi! Pipibibi! Pipibibi!
Kolorowa Moskwa
Stoję przy oknie, jak przy obrazie.
Ach, jak pięknie za oknem!
Jakby ktoś poplątał kolory,
i Neglinkę, i Maneż.
Nad Moskwą wstaje zielony wschód słońca,
po moście idzie pomarańczowy kot,
a straganiarz obok metra sprzedaje
pomarańcze w kolorze beżowym.
A w trolejbusie migocze okno,
pasażerowie – niczym kolorowy film.
Mnie, przyjaciele, strasznie chce się śmiać
Gdy obserwuję świat w oknie.
Ten murzyn z dalekiego kraju
tak bardzo wstydzi się swojej białości,
a obok niego chłopcy wcinają
fioletową melbę.
I kręci głową posterunkowy,
jest dziś oszołomiony Moskwą
nic nie zrozumie, nie jest sobą,
niczym ryba na mieliźnie.
Biegnę po ulicy, chichoczę,
wszystkie cuda podobają mi się,
latarnie zwisają – w obfitości,
jak banany w Somali.
Stoję przy oknie, jak przy obrazie.
Ach, jak pięknie za oknem!
Jakby ktoś poplątał kolory,
i Neglinkę, i Maneż.
Nad Moskwą wstaje zielony wschód słońca,
po moście idzie pomarańczowy kot,
a straganiarz obok metra sprzedaje
pomarańcze w kolorze beżowym.
W kolorze beżowym.
W kolorze beżowym.