Zenek sra przed kamerą

Dożyliśmy czasów, kiedy filmik z serii „Zenek sra przed kamerą”, zamieszczony na YouTube, w ciągu jednego dnia może rozbić bank i zdobyć wielomilionową widownię. Natomiast filmik o tym jak zbudowana jest meduza obejrzy… może tysiąc osób, maksymalnie kilka tysięcy, i to w ciągu paru lat. Taniec węgierski nr 5 Brahmsa w wykonaniu Orkiestry Wiedeńskiej Filharmonii też nie ma wielkich szans, by stać się viralem. Dzięki wielomilionowej widowni i dziesiątkom tysięcy polubień dzieło „Zenek sra przed kamerą” natychmiast staje się hitem internetu i wyniesione zostaje przez algorytmy YouTube na sam wierzch rankingu najlepszych bieżących produkcji. Film zaczyna być masowo proponowany innym użytkownikom serwisu jako „wart obejrzenia”. Tak właśnie działa model biznesowy większości współczesnych mediów, w tym mediów społecznościowych. Media zarabiają na pokazywaniu reklam. Im większe zainteresowanie użytkowników serwisu danym materiałem, tym większe dochody z reklam. Cóż to komu przeszkadza, że wypróżnianie się Zenka przez kamerą co kilka minut przerywane jest reklamą jakiegoś ekskluzywnego towaru lub usługi? Pieniądze nie śmierdzą. Im większa widownia, tym większa kasa: rządzi oglądalność. Chcesz mieć dużą widownię ? Musisz dostosować się do poziomu przeciętnego widza. A że motłoch zdaje się być najliczniejszą grupą społeczną produkcje typu „Zenek sra przed kamerą” stały się tematem najchętniej podejmowanym przez vlogerów zarabiających na YouTube, ale też gwoździem programu każdej szanującej się, komercyjnej stacji. Dostosowaniu przekazu medialnego do możliwości i oczekiwań przeciętnego odbiorcy towarzyszą zmiany w przestrzeni publicznej i funkcjonowaniu społeczeństwa. Skoro już wiadomo, jak wygląda przeciętny konsument demokracji, trzeba do niego dostosować całą resztę życia społecznego. Polityka, oświata, prawo zaczęły być tworzone pod dyktando fanów srającego Zenka. Spójrzmy na przykład na to, co się dzieje się z przepisami prawa. Pomimo, że od dekad liczba pospolitych przestępstw nieustannie maleje, kary – na odwrót – ciągle rosną. Ponoć tego właśnie oczekuje lud. Często pod wpływem impulsu, pojedynczego zdarzenia, burzy w mediach, następuje radykalne zaostrzenie kar za jakiś występek. Motłoch to lubi, politycy też. Oj, gdyby tak można było jeszcze przywrócić publiczne egzekucje! Wielu polityków otwarcie przyznaje, że marzy o przywróceniu kary śmierci. Chleb mamy, potrzeba nam igrzysk!

Media społecznościowe to wyjątkowo skuteczne narzędzie w atakowaniu ludzi. Jeszcze niedawno konflikt pomiędzy dwiema osobami zazwyczaj pozostawał konfliktem pomiędzy dwiema osobami. Angażował co najwyżej najbliższą rodzinę, ewentualnie przyjaciół obu stron. W ostateczności sprawę rozstrzygał sąd. Dziś, dzięki mediom społecznościowym, prywatny konflikt może przyciągnąć uwagę milinów ludzi (w ciągu jednego dnia), którzy wesprą jedną lub drugą stronę: przede wszystkim „moralnie”, czasem też finansowo. Strona konfliktu, która sprawniej posługuje się demagogią, jest sprytniejsza i potrafi na forum publicznym skuteczniej zaszczuć przeciwnika – wygrywa. Dowody ? Fakty ? Jakie dowody ?! Jakie fakty ?! Dowody i fakty nie mają żadnego znaczenia. Tak jak nie miały przy oskarżeniach o czary. Wygrywa ten, kto potrafi szybciej i skuteczniej rozkręcić lawinę negatywnych emocji wobec przeciwnika. Na pomoc przychodzą firmy, które za niewielkie pieniądze sprzedają fałszywe „lajki” i komentarze. W dobie sztucznej inteligencji, która tworzy całe gazety internetowe napisanie przez bota kilku nienawistnych zdań nie stanowi żadnego problemu. Fałszywe lajki i komentarze windują materiał na szczyt popularności. Coraz większa liczba postronnych osób angażuje się w sprawę i rozsyła linki do źródła swoim znajomym. Kampania nienawiści rozkręca się na całego. Ludzie są konformistami. Kiedy widzą tysiące lajków wyraźnie wskazujących „po czyjej stronie stoi naród” dołączają do większości – to tam musi być moralne prawo, nie inaczej. Klamka zapada. Jak rzekł klasyk: „nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Rozwój sztucznej inteligencji tylko pogłębi ten chaos. Materiały typu „deep fake” szybko doprowadzą do tego, że nikt nikomu już nie będzie mógł zaufać. Czeka nas wszechogarniający chaos, który de facto już się zaczął.

Przykładem zaszczucia niewinnej osoby może być przypadek popularnego aktora Kevina Spacey. Oskarżony o szereg napaści seksualnych na kobiety został w mediach społecznościowych publicznie zlinczowany (także w mediach głównego nurtu), co zmieniło jego życie prywatne i zawodowe w piekło. Kilka miesięcy później został oczyszczony przez sąd ze wszystkich zarzutów. Oczywiście, jak to się mówi: „wątpliwości pozostały”. Czy w jakikolwiek sposób można ukarać tych wszystkich, którzy przez całe miesiące dopuszczali się na nim linczu ? Czy można usunąć szkody jakie lincz pozostawił w jego życiu i psychice ? Czym to się różni od osławionych polowań na czarownice ? Chyba tylko tym, że ofiary linczu jeszcze nie są palone na stosach, ale w każdej chwili może się to zmienić. Najbardziej karygodne jest to, że bezpośrednie oszczerczynie, które rozpętały na niego nagonkę pozostaną bezkarne.

Sytuacja stała się podobna do tej, którą pamiętamy z czasów komunizmu. Ludzie boją się wyrazić swoją odmienną opinię z obawy, że zostaną publicznie zlinczowani przez hordy motłochu, oskarżeni o łamanie „moralnych standardów”, zwyzywani od zwyrodnialców, bestii, degeneratów. Bardzo to przypomina zachowania społeczne w ustroju totalitarnym, z jednym wyjątkiem – tu nie ma dyktatora. Ten fenomen nazwany został totalitaryzmem zdecentralizowanym. Jaka jest różnica pomiędzy jednym a drugim? W ustroju totalitarnym mamy dyktatora, który siłą wymusza na społeczeństwie swoją wolę. Kto się nie podporządkuje zostaje zamordowany lub na lata trafia za kratki. Przykładem takiej dyktatury jest dzisiejsza putinowska Rosja. Dyktator dąży do pełnej kontroli wszelkiej ludzkiej aktywności. Ingeruje w to jak wychowujesz dzieci, co jesz, co myślisz, kogo nienawidzisz i kogo możesz kochać. Ale popatrzmy na popularny na Zachodzie (zwłaszcza w USA) ruch społeczny zwany „wokeness” (przebudzenie) rozwijający się głównie poprzez media społecznościowe. Standardem stosowanym przez tą grupę stało się powszechne donosicielstwo, oskarżanie o łamanie norm moralnych, medialne lincze oponentów. Ludzie wchodzący w skład społeczności typu „woke” zaczęli zachowywać się dokładnie tak samo jak ludzie żyjący w ustroju totalitarnym, gdzie cenzura, publiczne zastraszanie i donosicielstwo do tajnych służb jest normą. Jedyna różnica polega na tym, że ta powszechna cenzura nie została narzucona z góry, przez system ucisku działający na polecenie dyktatora, tylko oddolnie, przez wyjątkowo aktywne na forum publicznym grupy reprezentujące skrajnie radykalne poglądy. Doprowadziło to do zupełnego załamania społecznej dyskusji. Ludzie rozważni i wrażliwi zostali całkowicie wyparci z publicznej debaty. Ich miejsce zajęło chamstwo i prostactwo. „Dyskusja” stała się festiwalem obelg wyrzucanych na przeciwnika wraz z plwociną interlokutora.

Akceptacja tego zjawiska przez rządy państw prowadzi do gwałtownie powiększającej się głupoty strukturalnej, rozsadzającej zachodnie społeczeństwa od wewnątrz. Brak możliwości dzielenia się różnymi punktami widzenia zawsze prowadzi do degeneracji społeczeństwa. Coraz częściej władzę przejmują populiści stosujący agresywną narrację w goebelsowskim stylu. Trudno sobie wyobrazić wyjście z tej sytuacji. Głupota, ciemnota i chamstwo stały się powszechną normą. „Nie bójmy się tego powiedzieć: koniec z kulturą wstydu!” I podkreślcie to sobie wężykiem, żeby zapamiętać raz na zawsze: „jesteśmy jacy jesteśmy i mamy prawo być z tego dumni”. Brzmi znajomo ? Warto tu podkreślić, że prostactwo i głupota wcale nie muszą być powiązana z formalnym wykształceniem, i często nie są. Zjawisko postępującej fragmentacji społeczeństw wcześniej niż później musi doprowadzić do globalnej rewolucji, lub globalnego konfliktu. Na razie obserwujemy jak w poszczególnych państwach sytuacja społeczno-polityczna zbliża się do poziomu wrzenia, grożąc wybuchem wojny domowej. Stany Zjednoczone, ciągle jeszcze światowy hegemon, stoją na progu największego od drugiej wojny światowej kryzysu społecznego. Podobnie wygląda sytuacja w wielu europejskich krajach. Od dawna było wiadomo, że kiedyś przyjdzie taki moment. W demokracji, żeby utrzymać władzę politycy nieustannie muszą zabiegać o elektorat. O wygranej decydują dziś głosy najgłupszej części społeczeństwa, która poczuła swoją siłę i stała się niezwykle aktywna politycznie. Już nawet liberałowie przyznają, że demokrację i kapitalizm może obalić plebs… i zabiegają o względy tego plebsu jak nigdy dotąd. Społeczeństwa rozpadły się na mikro plemiona i nie wydaje się, żeby istniał jakiś sposób na powtórne zjednoczenie. Nadeszła era braku wspólnych norm i wspólnych celów. Poczucie wspólnoty zginęło i raczej szybko nie powróci. Być może jest to też zwiastun końca państw narodowych. Skoro wrogowie wewnętrzni są bardziej znienawidzeni niż wrogowie zewnętrzni, jak obronić taki „naród” ? Pojęcie wspólnoty narodowej przestało być wystarczająco atrakcyjnym spoiwem.

Sytuacja jest o wiele gorsza niż się wydaje, ponieważ ostra cenzura jaką w mediach społecznościowych wprowadził totalitaryzm zdecentralizowany dopuszcza do publicznej dyskusji wyłącznie tematy i idee „jedynie słuszne”. Pojawiła się cała masa tematów tabu, których nie wprowadzicie na fora mediów społecznościowych, bo „naruszają zasady naszej społeczności”, czyli są zabronione przez wewnętrzną cenzurę. Wcale przy tym nie muszą łamać prawa kraju, z którego bloger pochodzi. Nawet powołanie się na niewłaściwy artykuł naukowy może być przyczyną usunięcia waszego konta z serwisu. Taka wolność nastała. „I co nam zrobicie, że nie mamy waszego palta ?” Materiały niewygodne dla serwisu natychmiast znikają z przestrzeni publicznej. W najlepszym wypadku zostają zamknięte w izolowanych, wirtualnych bańkach i opatrzone zniechęcającą etykietą: „Caution: This profile may include potentially sensitive content. You’re seeing this warning because they tweet potentially sensitive images or language. Do you still want to view it?” No i co ? Chcesz czy nie chcesz ?

Wyjątkowo negatywny wpływ media społecznościowe wywierają na najmłodszą część społeczeństwa. W czasie epidemii covidu zauważono niepokojące zjawisko gwałtownego pogorszenia się stanu psychicznego dzieci i młodzieży. Początkowo wiązano to z długimi okresami pozostawania w domach, w izolacji od rówieśników. Po głębszym przyjrzeniu się sprawie okazało się, że przyczyna jest inna. Powodem narastającej depresji i wzrostu liczby prób samobójczych było większe niż zazwyczaj korzystanie przez dzieci i młodzież z mediów społecznościowych. Media społecznościowe są silnym źródłem mobbingu pochodzącego od grupy rówieśniczej. Szkolne środowisko rówieśnicze nękaniem wymusza na wszelkich odszczepieńcach dostosowanie się do stadnych norm i zachowań obowiązujących w danej młodzieżowej subkulturze. Nieustannie ocenia i poddaje krytyce. Dzieci słabsze psychicznie i bardziej wrażliwe nie wiedzą jak się przed tym bronić. Nawet przebywanie w domu nie chroni przed prześladowcami. Nękanie trwa 24 godziny na dobę. Do tego często dochodzi szantaż nagraniami zrobionymi przy pomocy telefonów komórkowych w sprowokowanych i wyreżyserowanych sytuacjach, o czym nagrywane dziecko nie ma pojęcia. Świat dzieci wcale nie jest dziś mniej okrutny niż świat dorosłych.

Destrukcyjny wpływ mediów społecznościowych na młode pokolenie nie ogranicza się do mobbingu ze strony grupy rówieśniczej. Media te czynią niesamowity chaos w świadomości dzieci i młodzieży tworząc fikcyjny, całkowicie zafałszowany obraz rzeczywistości. I problem w tym, że dzieci ten fikcyjny, równoległy świat traktują tak samo jak realny. Mało tego, coraz większą część czasu wolnego spędzają w świecie wirtualnym, gdzie mają wirtualnych przyjaciół, wirtualne emocje, wirtualny wizerunek obrobiony w photoshopie lub (coraz częściej) graficznym serwisie AI. Żyjąc w utopijnym świecie zupełnie tracą kontakt z rzeczywistością, co wcześniej czy później musi skończyć się źle. Nagle okazuje się, że w realu młody człowiek nie ma się do kogo odezwać ani zwrócić o pomoc – choć na Tik-Toku ma tysiące „przyjaciół” i miliony wyświetleń. Nie potrafi nawiązać trwałych relacji z innymi ludźmi, bo nauczył się nawiązywać wyłącznie relacje wirtualne. A dzieciństwo, czas przeznaczony na eksperymenty i naukę, bezpowrotnie minęło. Skutki są takie, że w krajach „wysoko rozwiniętych” jedno dziecko na pięć myśli o popełnieniu samobójstwa (chłopcy stanowią tu wyraźnie dominującą grupę). Prawie 50% dzieci cierpi na depresję i zaburzenia psychiczne. Brak aktywności fizycznej i złe odżywianie są przyczyną fatalnego stanu zdrowia najmłodszego pokolenia. Jeszcze żadne pokolenie nie było tak słabe psychicznie i zdegenerowane fizycznie. Czy ten rzekomy „postęp” naprawdę wart jest ceny, jaką płaci za niego społeczeństwo ?

Jonathan Haidt: Proces przeciwko mediom społecznościowym
Jonathan Haidt: Dlaczego Ameryka jest tak wyjątkowo głupia ?