Moda na bezrefleksyjne naśladownictwo innych narodów znana jest w Polsce co najmniej od kilku stuleci. Zachwyt nad obcą kulturą jako lepszą i nadrzędną często przybierał wprost karykaturalną postać. Tradycja ta trwa do dziś. Szczególnie jest widoczna wśród polskiej klasy politycznej, gdzie mentalny wasalizm ciągle jest zjawiskiem powszechnym, a na dodatek uważanym za kwintesencję polskości. Radek Sikorski, kilkukrotny minister spraw zagranicznych Polski, kilka lat temu nazwał tę dość charakterystyczną dla polskiego społeczeństwa cechę „murzyńskością”. Jacek Bartosiak ze „Strategy & Future” nazywa to lokajstwem i skłonnością do „polerowania”, czyli nieustannego lizusostwa wobec uwielbianego hegemona politycznego, którym od 1990 roku są dla Polski Stany Zjednoczone. W latach 90-tych polskie społeczeństwo stało się obiektem intensywnej amerykańskiej propagandy – wszystko, co amerykańskie musiało być najlepsze. Najbardziej było to widoczne w polityce i mediach. W mediach pojawiły się pierwsze propagandowe tuby, których zadaniem było przemodelowanie polskiego społeczeństwa na wzór amerykański, czyli de facto rozbicie silnych więzi społecznych, które nota bene stały za sukcesem „Solidarności” i zmian ustrojowych w latach 80-tych. Końcowym celem było stworzenie społeczeństwa maksymalnie zatomizowanego, gdzie indywidualizm, „niezależność” jednostki i hedonistyczny konsumpcjonizm są wartościami nadrzędnymi a opór przed normami i przepisami prawa narzucanymi przez wielki kapitał zarządzający tym społeczeństwem jak kastą niewolniczą jest praktycznie równy zeru. Trzydzieści pięć lat później (2025), można powiedzieć, że cele te zostały w znacznej mierze zrealizowane. Lata 90-te to nie tylko początek przytłaczającej dominacji politycznej USA, to także idące za tym olbrzymie zmiany w sferze kultury, norm społecznych, wychowania i edukacji.
Jako dziecko PRLu uważam, że ówczesna szkoła w większości aspektów funkcjonowała całkiem nieźle – tak ją odbierały same dzieci. Do szkoły zawsze szedłem z przyjemnością. Więzi pomiędzy nauczycielami i dziećmi były wtedy dużo silniejsze niż dziś, także więzi pomiędzy dziećmi były silniejsze – zwłaszcza między chłopcami. W grupie rówieśniczej wszechobecny dziś hejt był zjawiskiem praktycznie niespotykanym. Po południu nauczyciele prowadzili zajęcia dodatkowe, tzw. kółka zainteresowań, na które przychodziła masa dzieci. Inicjatywa zapisania się na takie zajęcia zawsze wychodziła ze strony dziecka. Dziś to przeważnie decyzja rodziców – prawie zawsze matek. Jest jeszcze jedna zasadnicza różnica pomiędzy zajęciami dodatkowymi kiedyś a dziś. Kiedyś nie zdarzało się, żeby to rodzic przywoził dziecko na zajęcia dodatkowe. Każde dziecko przychodziło samo lub samo dojeżdżało środkami komunikacji miejskiej. Dziś jest to nie do pomyślenia, prawie zawsze dzieci są odwożone na te zajęcia przez rodziców, pod same drzwi. Dodatkowych zajęć sportowych w ramach różnych sekcji działających przy Szkolnych Klubach Spotowych (SKS) też było co nie miara. Wszystkie zajęcia pozalekcyjne były bezpłatne. Do tego dochodziło realizowane z pasją harcerstwo: na co dzień zaangażowane w wiele pożytecznych działań na rzecz społeczeństwa, a w lecie główny organizator niezapomnianych obozów wypoczynkowych dla dzieci na łonie dzikiej przyrody. W takich warunkach nawet największy introwertyk znajdował sobie przyjaciół a szkolne więzi trwały często przez całe życie. Nauczyciele byli traktowani przez dzieci nieomal jak członkowie rodziny, i vice versa. Nie było niczym nadzwyczajnym, zwłaszcza w młodszych klasach, że dziecko było brane przez nauczyciela na kolana. Działo się to zawsze z inicjatywy dzieci. Chętnych zawsze było dużo. Na popołudniowe kółko zainteresowań dzieci często przychodziły nie dlatego, że przedmiot tych zajęć jakość szczególnie je interesował, tylko dlatego, że nauczyciel, który je prowadził był przez tę grupę dzieci szczególnie lubiany. Inna grupa skupiała się wokół drugiego nauczyciela. Każde dziecko mogło znaleźć sobie takiego nauczyciela, którego osobowość była mu bliska. Zdarzało się, że kiedy liczba miejsc była ograniczona, jak np. na obozie harcerskim, o to kto będzie w drużynie ukochanego nauczyciela toczyły się prawdziwe boje.
Jednej rzeczy w ówczesnej szkole nie było – oficjalnych rozmów na temat seksu. I to chyba było dobre rozwiązanie. Nie oznacza to wcale, że ówczesne dzieci nie interesowały się seksem. Większość uczniów pochodziła z podmiejskich wsi, gdzie kopulujące na podwórku zwierzęta gospodarskie były zjawiskiem codziennym, traktowanym od początku jako coś naturalnego. Dorośli na ogół tych sytuacji nie komentowali, ale w grupie rówieśniczej było to tematem częstych i otwartych rozmów. Ciekawość jak wyglądają i funkcjonują narządy płciowe u innych dzieci była od wczesnych lat zaspokajana podczas zabawy „w doktora” lub „w rodzinę”. Dorośli nie ingerowali w takie zabawy, uważali je za element naturalnego rozwoju dziecka. Niekiedy nieświadomie wręcz je prowokowali. Kiedy jeździłem w czasie wakacji do dziadków ze strony ojca zawsze w tym samym czasie przyjeżdżali tam moi dwaj stryjeczni bracia. Babci nigdy nawet nie przyszło do głowy, żeby nas kłaść spać w oddzielnych łóżkach. Zawsze spaliśmy na jednym, na którym dla trójki chłopaków było dość ciasno, a jak ciasno i ciemno… to różne rzeczy mogą się zdarzyć. W okresie szkolnym , przynajmniej do 6-7 klasy szkoły podstawowej, wyraźnie był widoczny podział rówieśniczy według płci. Chłopcy zdecydowanie woleli przebywać w swoim towarzystwie niż z dziewczętami, i vice versa. I nie było w tym nic dziwnego. Skoro żadna z dziewczyn nie potrafiła wejść na najwyższe w okolicy drzewo, to co z nich za pożytek? Profesor Andrzej Jaczewski, seksuolog, pedagog i instruktor harcerski, który w latach 70-tych napisał pierwszą książkę o dojrzewaniu przeznaczoną dla chłopców, w swoich pracach naukowych okres między 8 a 15/16 rokiem życia nazywał fazą homofilną. Książkę profesora o dojrzewaniu chłopców przeczytałem w piątej czy szóstej klasie. Znacznie później, już w dorosłym życiu, zainteresowałem się jego dorobkiem naukowym. Tezy stawiane przez profesora mogę całkowicie potwierdzić na podstawie własnych doświadczeń z dzieciństwa – młodsi chłopcy o wiele bardziej interesowali się seksualnością swoich rówieśników niż płcią przeciwną. Nieraz było to aż za bardzo widoczne, choćby w zabawach na przerwach między lekcjami, które polegały na mocowaniu się i tzw. „kręceniu wora” co oznaczało dość nachalne łapanie się nawzajem za jądra i penisy. Działo się to wprost na oczach kadry pedagogicznej, która ze stoickim spokojem udawała, że nic nie widzi. Niekiedy jednak reagowała tłumacząc, że chłopcy mogą sobie w ten sposób zrobić krzywdę i nie będą mieli dzieci – ale kto myślał o płodzeniu dzieci w tym wieku. Pierwszą jaskółką zmian był jeden z kolegów w klasie, chłopak ze wsi, który stosunki seksualne z dziewczętami prawdopodobnie miał już w wieku 12 lat (ówczesna piąta klasa). W każdym bądź razie kiedy byliśmy w 7 klasie (14 lat) z jedną z naszych koleżanek współżył regularnie nieomal wprost na oczach reszty klasy, zupełnie się przy tym nie krępując. Działo się to praktycznie na każdej szkolnej wycieczce, a niekiedy nawet na krótkich wyjściach poza teren szkoły, na łono przyrody, w czasie lekcji biologii. Każdy, kto chciał się poprzyglądać był mile widziany. Jest to dla mnie wprost niepojęte, że ojcem został dopiero w wieku 24 lat. Jeszcze jeden z kolegów zaczął w tym czasie wprost ostentacyjnie interesować się dziewczętami i chwalić się stosunkami seksualnymi, ale nikt jako naoczny świadek nie mógł tego potwierdzić. Pozostali chłopcy z klasy, z uporem maniaka do końca podstawówki trwali w fazie homofilnej lub w najlepszym wypadku stawali się neutralni płciowo. Dla klarowności trzeba dodać, że zdarzenia, o których tu piszę miały miejsce w latach 70-tych.
Jednym z pierwszych programów telewizyjnych, który wyraźnie zakwestionował panujące w polskiej szkole normy był cykliczny program „Pod napięciem” emitowany przez stację TVN – propagandową tubę amerykańskich „wartości” i „kultury”. W jednym z wydań zgoniono wieczorem na plac przed szkołą dyrektorkę szkoły, część kadry nauczycielskiej i reprezentację rodziców, by osądzić publicznie „karygodny” przypadek „niemoralnego” zachowania jednego z młodych nauczycieli tej szkoły. Zarzut był taki, że ów młody nauczyciel, idąc śladem starych pedagogów, brał dzieci na kolana. Choć prowadzący usilnie przekonywał, że jest to wprost zbrodnia moralna, objaw molestowania a być może nawet pedofilii, o ile pamiętam, nie udało mu się wtedy znaleźć wśród zgromadzonych tam widzów nikogo, kto by podzielał śrubowaną przez niego tezę. Kogo nie spytał, nikt nie widział w tym nic złego. Zapamiętałem ten program jako jeden z pierwszych wysiłków anglosaskiej propagandy, która wyraźnie szła na zderzenie z panującymi wówczas w Polsce normami. Całość wyglądała jak stosunkowo łagodny, publiczny lincz, wynalazek dość popularny swego czasu w Ameryce. Prowadzący, nieco zagubiony oporem widzów i brakiem poparcia z ich strony, z uporem maniaka przez cały program w kółko powtarzał swoją tezę – co wyglądało karykaturalnie, ale jak wiadomo kłamstwo powtórzone milion razy staje się prawdą. Nie inaczej było w tym przypadku. Po kilku dekadach intensywnej propagandowej obróbki polskie społeczeństwo przyjęło powtarzane w nieskończoność kłamstwa za normę – co w efekcie przyniosło kompletne zerwanie relacji pomiędzy pokoleniami, atomizację społeczeństwa i wzrost zaburzeń psychicznych u dzieci do niespotykanych nigdy wcześniej rozmiarów. I o to właśnie chodziło.
Pierwsze dwie dekady XXI wieku to medialna walka na wszelkich możliwych frontach z ponoć wszechobecną pedofilią. Szczególnie silny atak poszedł w kierunku polskiego Kościoła katolickiego. Nie przypadkiem. Kościół katolicki od wieków był najtrwalszym spoiwem polskiego społeczeństwa, nośnikiem polskości, który przeniósł tę polskość przez okres rozbiorów i niebytu polskiego państwa. W okresie PRL-u wybranie papieża Polaka jeszcze raz skupiło naród wokół Kościoła i stało się bazą dla masowego ruchu oporu wobec władzy jakim stała się Solidarność – co nota bene zostało wykorzystane przez Amerykanów do przejęcia pełnej kontroli nad Polską. Po przejęciu kontroli politycznej silny polski Kościół przestał być Amerykanom potrzebny, stał się wręcz przeszkodą na drodze do przekształcenia polskiego społeczeństwa w niewolniczy zasób. Rewelacyjnym, jak się potem okazało pomysłem, który miał zniszczyć siłę Kościoła stała się „walka z pedofilią”. Ciosy były mocne a kolejne afery rozkminiano miesiącami na rosnących w siłę tubach amerykańskiej propagandy. Temat pedofilii nie schodził z nagłówków w tych mediach nawet na chwilę. Kościół, choć przetrwał represje zaborców, w dobie telewizji, internetu i mediów społecznościowych nie potrafił poradzić sobie z tym frontalnym atakiem i stawianymi mu, rozdmuchanymi do granic możliwości zarzutami. Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się moralnie uzasadnione. O księdzu Jankowskim, kapelanie Solidarności, który „pocałował 16-latka w usta” publiczne debaty trwały miesiącami. Choć głównym, stawianym wobec kleru zarzutem były oskarżenia o pedofilię wiele nagłaśnianych przypadków w żaden sposób nie spełniało ani medycznej ani biologicznej definicji pedofilii, której podstawowym kryterium jest obcowanie z osobą przed okresem dojrzewania, który w naszych szerokościach geograficznych zaczyna się mniej więcej w wieku 8 lat a kończy przeważnie w wieku lat 12, czasem trochę później. Na pewno kontakty z 15 czy 16-latkiem w żaden sposób nie spełniają kryterium pedofilii. Twierdzenie, że nastolatka w tym wieku można łatwo zmusić do takich kontaktów jest mocno naciągane i głoszone chyba głównie przez matki mamisynków. Ale w całej sprawie przecież nie o to chodziło, by ratować dzieci przed pedofilami tylko o to, by wykończyć wszelkie instytucje, które podtrzymywały i w jakiś sposób gwarantowały społeczne więzi, a Kościół był najsilniejszą z tych instytucji. Nic nie jest większym zagrożeniem dla wszechwładzy korporacji niż silne społeczne więzi, tym bardziej, że wchodzimy w erę technofeudalizmu (odsyłam tu do inspirującej do przemyśleń książki Janisa Warufakisa „Technofeudalizm”). O ile siejące amerykańską propagandę media sprawę 16-latka pocałowanego przez księdza w usta drążyły całymi miesiącami, nigdy nie wspomniały ani słowem o dzieciach umierających w tym czasie tysiącami pod amerykańskimi bombami w Iraku czy Afganistanie, tak jak obecnie unikają tematu palestyńskich dzieci mordowanych tysiącami przez izraelska armię w Strefie Gazy. Ale czymże jest te – co najmniej kilkaset tysięcy zamordowanych pod bombami naszego ukochanego hegemona, obcych bądź co bądź dzieci, tym bardziej muzułmańskich, wobec afery z szesnastolatkiem pocałowanym przez księdza w usta. Można odnieść wrażenie, że przez całe dekady polski Kościół był zupełnie nieświadomy tego, kto faktycznie chce go zniszczyć i popierał partie polityczne, które poprzez swój „murzyński” serwilizm wobec Ameryki nieustannie podkopywały jego fundamenty. Gra na populistycznych nastrojach i niekończące się podwyższanie kar za „pedofilię” do absurdalnych wysokości, zrównujących pedofilię nieomal z zabójstwem z premedytacją, za każdym razem najbardziej uderzało w polski Kościół, dawało pożywkę anglosaskim manipulatorom do kolejnego ataku i kreowania nowej afery obrabianej w nieskończoność przez zwasalizowane media. Politycznym ramieniem Kościoła w polskim parlamencie przez ostatnie dwie i pół dekady jest partia „Prawo i Sprawiedliwość” (PiS). Powstała na początku 2001 roku. Ponieważ PiS przez długi czas faktycznie niepodzielnie rządził Polską Kościół dostawał od polskiego państwa praktycznie to, co chciał. Zupełnie niepojęty był w tej sytuacji strategiczny alians PiS na forum parlamentu EU z Węgrami i Wiktorem Orbanem. PiS od zawsze reklamowało się jako partia skrajnie antyrosyjska, a Orban jak nikt inny od zawsze reprezentował w Europie interesy putinowskiej Rosji. Po drugie, węgierski kodeks karny powinien w oczach PiS od razu zdyskwalifikować Węgrów jako naród pedofilów – niemożliwe, żeby nikt w tych kręgach politycznych nie znał węgierskich przepisów prawa ustalających wiek przyzwolenia na kontakty seksualne na poziomie 12 lat – gdy drugi partner ma mniej niż 18 lat, i 14 lat dla wszystkich pozostałych. Biorąc pod uwagę niewyobrażalną wprost służalczość tej partii wobec USA i jej zachwyt amerykańskimi standardami dostajemy obraz przypominający stan umysłu schizofrenika w zaawansowanym stadium choroby. Jak można przedstawiać się jako największy obrońca Kościoła a jednocześnie robić wszystko, by ten Kościół wykończyć? Politycy tej opcji nigdy nie grzeszyli przesadną inteligencją, ale w tym przypadku sprzeczność interesów jest tak wielka i tak widoczna, że nie sposób jej nie zauważyć. Ale co tu narzekać na PiS skoro sam Kościół nie był wcale lepszy. Bezrefleksyjnie popierając Amerykanów coraz mocniej wsuwał głowę pod szafot. Na koniec dnia wszyscy dostali to, na co zasłużyli.
Zmiana mentalności w podejściu do seksualności dzieci i młodzieży miała ciekawą odsłonę na krótko przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku. O ile dobrze pamiętam jakieś 2 lata wcześniej gorącym tematem w zwasalizowanych polskich mediach stała się prostytucja chłopców, w olbrzymiej większości nastolatków, na dworcu kolejowym Warszawa Centralna i Warszawa Śródmieście. Problem przedstawiano w ten sposób, że biednych nastolatków wykorzystuje na dworcu jakowaś „mafia pedofilów”. Jak się z czasem okazało największą przeszkodą w ratowaniu prostytuujących się nastolatków byli oni sami. Pomimo umieszczania ich w placówkach wychowawczych, objęcia opieką psychologiczną, organizowania częstych nalotów policyjnych na warszawskie dworce kolejowe, chłopcy uparcie na nie wracali. Aferę nagłaśniano co najmniej przez 2 lata. Nieoczekiwanie, problem rozwiązał się sam: po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej i otwarciu granic chłopcy z polskich dworców masowo wyemigrowali do Niemiec, gdzie bez przeszkód dalej mogli świadczyć usługi seksualne. Wielu z nich szybko zaraziło się HIV i zmarło przedwcześnie na AIDS. Amerykańskie tuby propagandowe odtrąbiły moralny sukces, ale czy aby na pewno wypchnięcie homoseksualnej młodzieżowej prostytucji z dworców kolejowych do burdeli w Niemczech można nazwać sukcesem? Warto tu zastanowić się nad motywacją, jaka kierowała tymi chłopcami. Część traktowała prostytucję jako sposób na szybki zarobek i przyjemne życie (do czasu). Część była gejami i w najprostszy możliwy sposób szukała partnerów, by zaspokoić swoje potrzeby seksualne. W wielu wypadkach u podłoża homoseksualnej prostytucji tkwił niedostatek męskiej, ojcowskiej miłości, której zabrakło im w dzieciństwie. Wrzucenie ich wszystkich do jednego worka i rozwiązywanie problemu w tak prostacki sposób, w dodatku przez media nastawione wyłącznie na show i szokowanie widza, nie tylko im nie pomogło, ale w perspektywie kolejnych lat przyczyniło się do przedwczesnej śmierci wielu z nich. Najważniejsze było jednak odtrąbienie sukcesu, faktyczny front przebiegał przecież u bram kościołów.
Zapamiętałem z tego czasu jeszcze jeden obraz kosmicznej wprost hipokryzji – wieszanie na płotach kościołów bucików 3, 4-letnich dzieci, co fałszywie sugerowało, że takie dzieci są ofiarami księży. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział w mediach jakąkolwiek wzmiankę o przypadku wykorzystania przez jakiegoś księdza dziecka w tym wieku. Ale obraz medialny poszedł w świat, i o to właśnie chodziło.
Niedawno wyjaśniło się, że za inżynierią społeczną uprawianą na masową skalę, na społeczeństwach wielu krajów, kryją się olbrzymie amerykańskie pieniądze. Kto lubi zapach pieniędzy – kocha Amerykę. Dzięki nowo wybranemu prezydentowi Donaldowi Trumpowi na światło dzienne wyszła rola funduszu USAID (United States Agency for International Development), czyli amerykańskiej agencji rozdzielającej dotacje (a mówiąc wprost – łapówki) różnym „niezależnym” organizacjom, realizującym w swoich krajach de facto cele i zadania stawiane przed nimi przez politykę amerykańską, a konkretnie przez CIA i inne służby specjalne, które stały za USAID. W Polsce ich zadaniem było m.in. szkalowanie i osłabianie Kościoła katolickiego. Szły na to miliony dolarów, nic więc dziwnego że w konkurencji z tak hojnie finansowaną propagandą te media, organizacje czy osoby, które były w opozycji nie miały szans, by przebić się do opinii publicznej. Skoro Lesotho, nieznane nikomu maleńkie, afrykańskie państewko otrzymało ponad 8 milionów dolarów na wspomaganie zwalczanych przez Kościół organizacji LGBT to taka Polska, 40-milionowy kraj w środku Europy musiała dostać dziesiątki milionów dolarów, a może nawet setki. Dlatego w pewnych mediach, zazwyczaj tam, gdzie czytacie o nowej aferze pedofilskiej, na pewno nigdy nie przeczytacie o amerykańskich bombach spuszczanych na palestyńskie dzieci w Strefie Gazy przez armię syjonistycznego Izraela, ani o bombach z płonącym fosforem spuszczanych na ludność cywilną dwumilionowego Mosulu podczas wojny w Iraku. No cóż, takie właśnie są standardy „amerykańskiej demokracji”. Rosyjskiej zresztą też.
Kto dostawał pieniądze z USAID w Polsce (za agencja-informacyjna.com):
- 500.000 dolarów otrzymał, w ciągu 5 lat, Instytut Reportażu Mariusza Szczygła, głównie na projekty edukacyjne i dziennikarskie,
- 1.500.000 dolarów, w latach 2018-2023, otrzymał portal poświęcony mediom Oko.press, (aktywnie zaangażowany w ściganie „pedofilii” w polskim Kościele)
- 2.000.000 dolarów otrzymała, w ostatnich latach, Sieć Obywatelska Watchdog Polska,
- 3.000.000 dolarów, od 2010 roku, otrzymał Instytut Spraw Publicznych,
- 5.000.000 dolarów dostało ultralewicowe czasopismo „Krytyka Polityczna”, w latach 2015-2023, (aktywnie zaangażowana w ściganie „pedofilii” w polskim Kościele)
- 20.000.0000 dolarów, w ciągu ostatnich 8 lat, otrzymała Agora – spółka wydająca m. in. dziennik „Gazeta Wyborcza” (tygodniki tematyczne m.in. „Duży format”, „Wysokie obcasy”), właściciel radia „TOKFM” i „RadioZET”. (najaktywniej zaangażowana w ściganie „pedofilii” w polskim Kościele)
- i dziesiątki innych, mniejszych organizacji, portali internetowych etc.
Pieniądze z USAID trafiały do Polski także poprzez German Marshall Fund – protezę USAID w Niemczech. Wiele wskazuje na to, że pieniądze z USAID mocno przyczyniły się do obalenia całkowicie zwasalizowanej wobec USA władzy PiS w Polsce, a może nawet były główną przyczyną jej upadku. Co za ironia losu.
12.03.2025 Zarzadzono natychmiastowe niszczenie dokumentów USAID. To pierwszy taki przypadek, że organizacja zajmująca się „pomocą rozwojową” musi w popłochu niszczyć swoje dokumenty.