Karczowisko
Za drzewami – zręby, zręby. Nad drzewami – kominy, kominy. Łkania, szmery, głosy…
Wydychają wioski dymy: to ulatują ku niebu
dusze żywych drzew.
To cienie wielkich roślin. Nie robiąc wyrzutów, nie żaląc się,nie obrażając się na biały świat…
Tylko szepty, tylko drżenie, tylko dziecięce, beztroskie
gaworzenie, tylko topniejący w niebie ślad.
Nasze obyczaje są proste i szorstkie.
A ciepło ulatuje w kominy, i płaci nie tylko dobrem.
Za ciepłem, za szczyptą światła, za nadzieją dożyć
do lata – idę ja, z toporem.
A na spotkanie kłaniają mi się drzew korony:
to jesiony, to klony… Przyjazne ziemskie plemię.
I przed obliczem jego zielonym namiętnie
będę bić pokłony, rękawem wycierając pot.
Padaj, padaj w moje objęcia!
Obejmiemy się, jak bracia.
Potrafię się tobie odwdzięczyć.
Każdym oddechem, każdym słowem,
każdą kroplą drewnianej krwi
sławiąc wolność życia.
Błądzą w żyłach leśne soki, i szumi ten
świat wysoki, podnosząc się żywą ścianą.
Te pręciki, te brzdące, te pączki na
każdej gałązce – za plecami moich dzieci.
Za drzewami – zręby, zręby. Nad drzewami – kominy,
kominy. Łkania, szmery, głosy…
Co z tobą ?
Co z tobą? A co ma być?
Ze mną nic takiego… Chodzę na głowie.
Latam w powietrzu. Co chcę to robię.
Ale daję słowo: nie chcę niczego złego!
Zaczyna się dzień, zaczyna.
W ślad za słońcem podnosi się z dna morza.
I mieni się, i hałasuje. Zadziwiający dzień!
Ciekawski jak foka i wielki jak wieloryb!
Co z tobą? A co ma być?
Ze mną wszystko w porządku
Do góry nogami i tyłem do przodu.
No właśnie, no właśnie…
W przejściowym wieku brakuje dojrzałości.
Ale to, jak mówią, z czasem minie.
Zaczyna się dzień, zaczyna.
W ślad za słońcem podnosi się z dna morza.
I mieni się, i hałasuje. Zadziwiający dzień!
Ciekawski jak foka i wielki jak wieloryb!
Z czasem stanę się poważny i stateczny.
Coś zbuduję i stanę na czele.
Ale czasem, bez widocznej przyczyny,
raz i drugi… Przejdę się na rękach!
Zaczyna się dzień, zaczyna.
W ślad za słońcem podnosi się z dna morza.
I mieni się, i hałasuje. Zadziwiający dzień!
Ciekawski jak foka i wielki jak wieloryb!
Dziesięć gwiazd
Masz dziesięć gwiazd nad głową
i topór, by narąbać drew.
Więc pakuj plecak. To nie pierwszy raz
kiedy słyszysz „słowa rozsądku”
Że w dusznych mieszkaniach jest cieplej,
że las z bliska nie jest błękitny.
Ale dla nas cenniejsze od ulicznych latarni
jest te dziesięć gwiazd nad głową.
Te dziesięć gwiazd – niczym morskie latarnie
na skraju nieznanego lądu.
Nie możemy pozwolić, by nasze plecaki
gdzieś w domu pokrywał kurz.
Nie wolno nam obrastać rutyną
i pocieszać się półprawdami.
Miej odwagę bez żalu zostawić
wszystko, co trzyma cię u drzwi.
Czerwonym językiem ognisko liże
czarne, nocne niebo.
I płyną nad lustrem jezior
żagle białej mgły.
A naszych piosenek słuchają lasy,
i w ich gąszczu chowają się troski.
Przychodzą do nas cuda z bajek,
do naszych brezentowych miast.
Jesienna pieśń
W niebie krzyk żurawi – to pieśń jesienna.
Nad smutkiem pól, nad jesiennymi cieniami.
Śledzę z zapartym tchem ich odlot na południe.
Ptasie klucze uciekają od śnieżyc i zamieci.
I płynie, trochę przeziębiony,
żałosny ptasi krzyk.
Nad morzami, nad lądem,
na obcy kontynent.
Wiatr lica jezior zmarszczkami tnie,
rano stawiam na ognisko wodę z lodem.
I płoną, i drżą liście klonów, brzóz,
ale pożar ugasi deszcz potokami łez.
Wiatr powiązał sieci na drogach
z jesiennych deszczy.
Zaplątał mnie w te sieci.
Ani nadziei, ani dróg.
Ale to przecież deszcze, a one odejdą, odejdą
– gdy odprowadzą żurawie śniegom oddadzą świat.
I pójdą po śniegu ślady nart,
nas przecież nie przestraszy wata z wody.
Przeznaczeniem ptaków jest lecieć na południe.
Naszym – odprawić ich w drogę.
To nam przyjdzie spotkać się z porą
śnieżyc i biec przez zamiecie.
Przeznaczeniem ptaków jest lecieć na południe.
Naszym – odprawić ich w drogę.
To nam przyjdzie spotkać się z porą
śnieżyc i biec przez zamiecie.
Wesoły dobosz
Wstań wcześniej, wstań wcześniej, wstań
wcześniej – kiedy stróże majaczą u bram
Ty zobaczysz, ty usłyszysz jak wesoły
dobosz klonowe pałeczki bierze do rąk | x2
Przyjdzie południe przeorane zgiełkiem:
jazgot tramwajów i ludzki wir
Ale wsłuchaj się, usłyszysz jak wesoły
dobosz z werblem idzie po ulicy | x2
Przyjdzie wieczór – czarodziej
i hochsztapler. Na jezdnie opadnie zmrok,
Ale przypatrz się i zobaczysz jak wesoły
dobosz z werblem idzie po ulicy | x2
Odgłos pałeczek raz bliżej, raz dalej.
Poprzez zamęt, i północ, i mgłę
Czyżbyś nie widział, jak wesoły
dobosz niesie werbel po ulicy?
Jak mi przykro, że nie słyszysz jak
wesoły dobosz niesie werbel po ulicy!