Warren Farrell (ur. 1943) to amerykański pisarz, psycholog i wykładowca, znany ze swoich badań nad rolami płciowymi, męskością i prawami mężczyzn. Początkowo Farell był aktywnym zwolennikiem feminizmu. W latach 70. działał w National Organization for Women (NOW) i był jednym z jej czołowych męskich przedstawicieli. Wspierał ruch równouprawnienia kobiet, prowadził wykłady na temat feminizmu i pomagał w kampaniach na rzecz praw kobiet. Pod koniec lat 70. Farrell zaczął dostrzegać, że rozwody wpływają niekorzystnie także na mężczyzn – zwłaszcza na ojców tracących kontakt z dziećmi. W sprawach rozwodowych sądy nieomal automatycznie przyznają opiekę matkom, spychając ojców do roli skarbonki finansującej potrzeby dziecka, a często w znacznej mierze także potrzeby matki. Nawet ojcowie, którzy chcą aktywnie uczestniczyć w wychowywaniu swoich dzieci odstawiani są na margines. Sądy przyznają im „godziny widzeń” z dzieckiem, które przez cały czas przebywa pod opieką matki. Jak można ograniczać kontakt ojca z dzieckiem, a jednocześnie oczekiwać od niego, że z entuzjazmem będzie płacił, często absurdalnie wysokie, alimenty? Ojcowie rozumieją beznadziejność i irracjonalność położenia w jakim się znaleźli, w rezultacie wielu decyduje się na całkowite zerwanie kontaktu z dzieckiem. Trudno się temu dziwić. W takich warunkach ojciec nie ma szans na zbudowanie silnej relacji z swoim dzieckiem, z upływem czasu staje się ono coraz bardziej obce. Cała wina za niepłacenie alimentów spada oczywiście na mężczyzn: „nieodpowiedzialni”, „niemoralni”, „nie wywiązują się ze swoich obowiązków”. W Polsce zaległości alimentacyjne sięgają już 16 mld złotych (2025), w przybliżeniu milion dzieci nie otrzymuje alimentów. Środowiska feministyczne oczekują, żeby ojców, którzy nie płacą alimentów częściej wsadzano do więzień. I faktycznie, w ostatnich latach liczba osób skazanych za niewypełnianie obowiązku alimentacyjnego systematycznie rośnie. Tylko, co zmienia osadzenie takiego ojca w więzieniu? Państwo, czyli wszyscy podatnicy – także matki, które się tego domagają – obciążeni zostaną dodatkowym kosztem utrzymania tych mężczyzn w placówkach penitencjarnych, a to więcej niż minimalna pensja netto miesięcznie za jednego więźnia. Poza tym, kara pozbawienia wolności dla ojców, których coraz częściej po prostu nie stać na płacenie alimentów w zasądzonej wysokości ma ich zmobilizować do wywiązywania się z obowiązku alimentacyjnego? Absurd.

Taka kara działa dokładnie odwrotnie – maksymalnie demotywuje do ponoszenia jakichkolwiek kosztów na dziecko a jednocześnie przekreśla wszelkie szanse na to, że taki ojciec, po odbyciu kary więzienia, nadal będzie chciał utrzymywać kontakt ze swoim dzieckiem. Czy naprawdę wina leży wyłącznie po stronie mężczyzn? Pozew rozwodowy do sądu wnoszą zazwyczaj kobiety, z pełnym przekonaniem, że mogą na tym tylko zyskać – nigdy stracić. Wiele współczesnych matek usiłuje przy tym całkowicie podporządkować sobie dziecko, ograniczając rolę ojca maksymalnie, ile się da, i poprzez sąd zdobyć środki finansowe, które pozwolą im na dalsze wygodne życie, często na poziomie wyższym, niż ten, który same mogłyby sobie zapewnić. Ojciec dziecka traktowany jest przez nie wyłącznie jako dawca nasienia, ułomna forma rodzica, której powinno wystarczyć, jak spotka się z dzieckiem na kilka godzin raz na dwa tygodnie. Kobiety, które z premedytacją wchodzą w związek małżeński, by zaraz po urodzeniu dziecka starać się o rozwód i przez wiele lat pasożytować na ojcu dziecka wcale nie są dziś rzadkością. W obowiązującym systemie prawnym to im się po prostu opłaca. W społecznej świadomości utarło się, że czarną owcą w sytuacjach rozwodowych zawsze jest mężczyzna. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że większość rozpraw rozwodowych prowadzą sędziowie-kobiety, a opinie psychologiczne o rodzicach przygotowują dla sądu też prawie wyłącznie kobiety. Nauczyciele dzieci – dość często powoływani w sprawach rodzinnych na świadka, to też prawie wyłącznie kobiety. Czy w takiej sytuacji można oczekiwać obiektywnego i wyważonego rozstrzygnięcia sprawy? Kiedy rozpatrujemy położenie mężczyzn w sytuacjach rozwodowych mimowolnie przypomina się „Seksmisja” – świetna polska komedia z lat 80-tych, przedstawiająca świat rządzony przez kobiety, w którym mężczyźni traktowani są wyłącznie jako zagrożenie i genetyczna pomyłka. W realnym życiu nie jest to już jednak tak śmieszne. Warto tu zauważyć jeszcze jeden aspekt sprawy. Ze względu na horrendalne koszty obsługi prawnej wielu mężczyzn nie stać na wynajęcie prawnika, co stawia ich w jeszcze gorszej sytuacji. Przepisy prawne są niejasne, wręcz zagmatwane. Chyba z premedytacją pisane tak, by przeciętny obywatel nie mógł ich zrozumieć. Nie sposób znaleźć jakiekolwiek oficjalne szablony, które pomogłyby sporządzić poprawnie samodzielnie pismo do sądu, a takie szablony powinny być obligatoryjnie zamieszczane na stronie internetowej każdego sądu!
Kiedy Warren Farell zaczął dzielić się swoimi wątpliwościami na forum organizacji feministycznych, do których należał, zaczęto go ignorować a wkrótce potem pozbawiać członkostwa w tych organizacjach. Feministki nie były zainteresowane taką zmianą narracji. W rezultacie Farrell z wojującego feministy zaczął zmieniać się w wojującego obrońcę praw mężczyzn. Cały czas prowadził badania naukowe, na podstawie których napisał kilka książek o sytuacji mężczyzn we współczesnym społeczeństwie. Największą popularność zyskały dwie pozycje: „Mit męskiej potęgi” („The Myth of Male Powera”, 1993) i „Chłopięcy kryzys” („The Boy Crisis”, 2018). Pierwsza z wymienionych książek była przełomowa w jego karierze. Farrell analizuje w niej, w jaki sposób mężczyźni doświadczają nierówności w społeczeństwie, zwłaszcza w kwestiach takich jak obowiązek służby wojskowej, niebezpieczne zawody czy traktowanie przez system prawny. Książka stała się jednym z kluczowych tekstów dla ruchu na rzecz praw mężczyzn. Współautorem drugiej książki jest John Gray (autor „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”). Obaj panowie opisują w niej głęboki kryzys, z jakim współcześnie mierzą się chłopcy – w edukacji, życiu społecznym i rodzinnym, co w zasadniczy sposób odbija się na ich zdrowiu fizycznym, psychicznym i przyszłej karierze. Książka zdobyła duże uznanie, zwłaszcza wśród rodziców i edukatorów, którzy zauważają trudności z jakimi borykają się chłopcy we współczesnym świecie.
Przeglądając internetowe media, w szczególności portale o tematyce kobiecej, odnosi się wrażenie, że współczesne kobiety są nieustannie i we wszystkim pokrzywdzone. Ta narracja nie tylko wyraźnie dominuje, ale wręcz całkowicie zawłaszczyła media. W zasadzie to nie spotkałem się jeszcze w polskiej przestrzeni medialnej z tym, żeby ktoś bronił praw mężczyzn. Być może dlatego, że zdecydowana większość tekstów, zwłaszcza o rodzinie i wychowaniu dzieci, pisana jest przez kobiety i dla kobiet. Nieustannie słyszymy jakim nieszczęściem dla kobiet jest życie w rządzonym przez mężczyzn patriarchalnym świecie. Czy ten jest świat na pewno jest aż tak bardzo patriarchalny? Czemu w takim razie nie ma obecnie znaczących społeczeństw żyjących w matriarchacie? Ludzkość we współczesnej postaci istnieje już co najmniej od 300 tysięcy lat. Gdyby matriarchat był lepszym rozwiązaniem niż patriarchat zapewne większość społeczeństw żyłaby dziś w matriarchacie, ale tak się nie stało. Z jakichś powodów społeczeństwa, które weszły w matriarchat (a na pewno takie były) uległy samozagładzie.
Tradycyjne role płciowe często zmuszają mężczyzn do poświęceń i wyrzeczeń. Społeczeństwo traktuje mężczyzn jako łatwo odnawialny zasób, zmuszając ich do ryzykownych zachowań i narażania swojego życia. Od 3 lat mamy wojnę w Ukrainie. Szacuje się, że po stronie rosyjskiej zginęło w tym czasie lub zostało rannych około miliona mężczyzn. Z tego co najmniej 100 tysięcy zostało kalekami z amputowanymi kończynami. Do końca życia, zapewne znacznie krótszego z powodu kalectwa, będą zmuszeni żyć z głodowej zapomogi, w tragicznych warunkach. Bohaterzy potrzebni są społeczeństwu dopóki są cali i zdrowi. Po stronie ukraińskiej liczba zabitych i ciężko rannych może sięgać 700 tysięcy. Śmierć i trwałe kalectwo to nie jedyne, co czeka mężczyzn na wojnie. Kiedyś ta wojna się zakończy, ale żołnierze, którzy wrócą do swoich domów będę mieli objawy stresu pourazowego i zaburzenia psychiczne do końca życia. Wielu, nie radząc sobie z PTSD (od ang. post-traumatic stress disorder) popadnie w alkoholizm, narkomanię, czy zostanie na trwałe pacjentami szpitali psychiatrycznych. Tysiące dzieci zostanie bez wsparcia ojców. Kobiety w tym, rzekomo nieprzyjaznym im, patriarchalnym świecie są chronione przez społeczeństwo przed traumatycznymi przeżyciami na frontach wojen. A może nie powinny być chronione? Skoro walczą o równouprawnienie niech to będzie prawdziwe równouprawnienie. Warto tu jeszcze dodać, że większość mężczyzn nie chce dobrowolnie iść na wojnę i unikają jej jak mogą. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie konfliktu trwają wręcz łapanki na mężczyzn, by ich zmobilizować na front, a liczba dezerterów sięga miesięcznie dziesiątek tysięcy. Jasno stąd wynika, że przyczyną wojen nie jest jakaś wrodzona męska agresja, tylko kolejna przepychanka w świecie wielkiej, ponadnarodowej finansjery.
W czasach pokoju, w większości krajów ciąży na mężczyznach obowiązek zasadniczej służby wojskowej, który zabiera im z życia nawet do kilku lat. W Polsce obowiązkowa służba wojskowa dla mężczyzn została zniesiona w 2009 roku, ale już wiadomo, że za moment powróci – idą ponoć niespokojne czasy. Czemu nigdy nie było powszechnej, obowiązkowej służby wojskowej dla kobiet? Czemu ten obowiązek ma dotyczyć wyłącznie mężczyzn? Czy odpowiedź, że kobiety są po to by rodzić dzieci a mężczyźni by ginąć na wojnie w dobie powszechnego kryzysu demograficznego może być wystarczającym usprawiedliwieniem?
W odróżnieniu od kobiet mężczyźni często podejmują pracę w niebezpiecznych i szkodliwych dla zdrowia zawodach. Ile kobiet pracuje w zawodzie górnika dołowego, spawacza czy hutnika? Jeżeli takowe są, to można je policzyć na palcach jednej ręki. Czemu feministki nie wysyłają masowo swoich CV, jak tylko pojawi się wakat rzeźnika w ubojni świń, a parytetów domagają się wyłącznie w zarządach firm i wszędzie tam, gdzie jest możliwość zarobienia dużych pieniędzy niewielkim nakładem pracy? Może zawód kierowcy tira, pracownika układającego asfalt na drodze, albo choć elektryka by je skusił? Tam też potrzebne są parytety! Liczba wypadków wśród mężczyzn wykonujących „męskie” zawody jest nieporównywalnie większa niż w innych profesjach a średnia długość życia pracujących ciężko mężczyzn znacznie krótsza niż średnia długość życia kobiet – głównie z powodu stresu i chorób będących ubocznym profitem pracy w tych zawodach. Niepojęte jest zatem, dlaczego w Polsce kobiety idą na emeryturę 5 lat wcześniej niż mężczyźni. Oczywiście to też jest interpretowane przez kobiety w kategoriach „dyskryminacji”, ponieważ odbija się na ich przyszłej, niższej emeryturze. Jak na razie żadna organizacja kobieca nie wystąpiła jednak z inicjatywą ustawodawczą domagającą się zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Po co cierpieć? Zmieńmy to, wyrównajmy wiek emerytalny dla obu płci.
Kilka lat temu, kiedy załatwiałem jakąś sprawę w jednej z małych gmin, w Urzędzie Stanu Cywilnego, obsługująca mnie urzędniczka przygotowywała akurat raport na temat wdów i wdowców z tej gminy, którzy ukończyli 75 lat życia i zapytała mnie jakich spodziewam się proporcji. Odpowiedziałem, że wdów jest na pewno więcej, ale informacja urzędniczki mocno mnie zaskoczyła. Otóż, w niedużej wiejskiej gminie, wśród osób w wieku powyżej 75 lat było 101 wdów i… 4 wdowców.
Choć mężczyźni dominują w polityce czy biznesie, większość przeciętnych mężczyzn nie doświadcza realnej władzy, a ich życie jest pełne obowiązków, presji i oczekiwań. Władza często jest utożsamiana z męskim sukcesem zawodowym, ale Farrell zwraca uwagę, że większość mężczyzn zdobywa wysokie stanowiska kosztem własnego zdrowia, czasu wolnego i relacji rodzinnych. Społeczne oczekiwania zmuszają mężczyzn do ciężkiej pracy, często w stresujących i wymagających warunkach, by utrzymać rodzinę i spełnić oczekiwania kobiet dotyczące sukcesu. Skutek jest taki, że ponad 90% samobójców to mężczyźni. Czy panie feministki to dostrzegają? No jakoś nie. Przeglądając czołowe portale internetowe neoliberalnej prasy można się dowiedzieć, że znacznie bardziej są zainteresowane tym, co zrobić, by utrzymać jędrną i odpowiednio nawilżoną skórę na pośladkach. Wielu mężczyzn pracuje po 60-80 godzin tygodniowo, by osiągnąć sukces. Czy to faktycznie „władza”, czy raczej zniewolenie przez społeczne oczekiwania? Jeżeli przyjrzymy się twarzom mężczyzn, którzy w społecznym odbiorze uznawani są za ludzi sukcesu zauważymy, że wielu z nich już w wieku 40-50 lat wygląda o wiele starzej, niż wynosi ich wiek biologiczny. Przy czym ich życie rodzinne i stan emocjonalny to często jeden wielki chaos – życiowa porażka. Mają trzecią lub czwartą żonę, ileś tam dzieci, a tak naprawdę są samotni jak kołek w płocie – o czym brutalnie dowiadują się w momencie załamania się ich kariery, krachu biznesu lub nagłej utraty zdrowia. Znanych publicznie przykładów jest aż zanadto. Społeczeństwo oczekuje, że mężczyzna powinien pracować i utrzymywać rodzinę, ale jego poświęcenie traktowane jest jako „przywilej” – nie jako ciężar. Tymczasem sytuacja matki opiekującej się dzieckiem i pobierającej alimenty oceniana jest jako „ciężar”. Czemu to tak? Kobiety są zachęcane do emancypacji i niezależności. Gdzie tylko mogą pysznią się swoją emancypacją. Z drugiej strony wymagają, by mężczyzna po spełnieniu swoich tradycyjnych ról przejmował role uznawane dotąd za kobiece: jak umyjesz samochód i skosisz trawnik pozmywaj naczynia i posprzątaj kuchnię. A może by tak odwrotnie? Może to kobieta, kiedy pozmywa naczynia i posprząta kuchnię powinna umyć samochód, naprawić cieknącą umywalkę w łazience a potem skosić trawnik?
Problemy mężczyzn są ignorowane i bagatelizowane, ponieważ kultura skupia się na pomaganiu kobietom jako „słabszej” płci. Współczesny model męskości stał się niejasny – od mężczyzn wymaga się siły i niezależności, ale jednocześnie wrażliwości i emocjonalnej otwartości, co bywa sprzeczne i dezorientujące. Nierealne oczekiwania kobiet wobec mężczyzn, w połączeniu z ich infantylnym i odrealnionym do granic możliwości postrzeganiem roli kobiety szybko prowadzą do coraz większej separacji obu płci i rozpadu społeczeństwa. W USA już 63% młodych mężczyzn w wieku do 35 lat nie utrzymuje żadnych relacji z kobietami. Ciekawe, kto na tym lepiej wyjdzie: kobiety czy mężczyźni? Prawdopodobnie najbardziej skorzysta na tym przeludniona planeta Ziemia – populacja ludzi powinna być co najmniej czterokrotnie mniejsza, by naturalne ekosystemy same mogły się regenerować. Ale o tym Warren Farell już nie pisze w swoich książkach.